sobota, 12 kwietnia 2014

O co chodzi z tymi dziewiątkami?

Prawda, że wkurzające jest, gdy cena wynosi np. 2.99? Czemu nie 3 zł? I dlaczego 1.39, a nie 1.40!?
Zawsze zastanawiałam się o co w tym chodzi. Sprawia to tylko, iż za każdym razem, gdy jesteśmy w sklepie sprzedawczyni mówi: ,,Będę dłużna grosik, dobrze?,,.
Niech sobie weźmie ten grosik, ale przy każdej wizycie w sklepie to drażni. Te grosiki są w ogóle moim zdaniem niepotrzebne, ponieważ tylko plątają się po całym domu.Już nie raz słyszałam o wycofaniu tych monet, ale jak na razie nic w tej sprawie się nie dzieje. Przejdźmy do sedna: Po co to wszystko?
Więc:przez nie pełne ceny, wydaje się ona niższa. Jeśli zobaczymy cenę 60.99 automatyczne pomyślimy, że opłaca się bardziej niż to samo po 70 zł. Po dłuższym zastanowieniu oczywiście dochodzimy do rzeczywistej różnicy, ale pierwsza myśl to: taniej. To takie banalne, jednak działa.
Nie sądzę, aby ten post przydał się komukolwiek lub zainteresował, ale żeby nie było, iż piszę tylko o zombi.

Apokalipsa Zombi!

Nikt nie bierze tego na poważnie. Bo kto wierzy w zombi? Ja. Kiedy nadejdzie apokalipsa ja będę przygotowana, a ty? Jeśli pójdziesz po rozum do głowy, także to przeżyjesz. Może. Jak to zrobić?
Najlepiej mieć w domu zestaw awaryjny na taką okazję. Musi zawierać:
siekierę
nóż podręczny
maczetę lub duży nóż
sekator (duży, żeby obciąć głowę)
bomby lub jeśli ktoś nie ma to petardy, które są łatwo dostępne
plecak
batoniki
wodę w butelkach
Powyżej przedstawiłam zestaw dla jednej osoby. Za ciężko? A co, zamierasz podczas apokalipsy chodzić po ulicy i pytać napotkane zombi o imie? Jeśli wpadnie wam taki pomysł do głowy to nie odpowiedzą więcej niż arrrrr... ewentualnie, dla bardziej rozwiniętych umysłowo errrrrr..., ale w obu przypadkach będzie to ostatnie słowo, nawet jeśli nie jest słowem, które usłyszysz w życiu. Po tym będą się rozkoszować twoim mózgiem. Więc nie sądzę, aby był to mądry pomysł. Siedź cicho i nie wychylaj się. Możesz oczywiście spróbować uwolnić świat od zombi, ale twoje szanse to 0,5% powodzenia, że uda ci się unicestwić jednego i 99,5% , że cie zje. Więc zaszyj się w domu i szczelnie wszystko pozamykaj. Okna także. Zombi raczej nie są na tyle mądre, aby się do niego wdrapać, ale ludzie podczas ataku tracą rozum i po to nóż kieszonkowy. Zapasy to podstawa. Mam nadzieję, że zgromadzisz dużo pożywienia i wody, bo nie wiadomo ile potrwa epidemia. Jeśli się nie skończy będziesz myślał dalej, ale nie sądzę, abyś wtedy pożył dłużej niż maksymalnie rok. Może i zombi są głupie, ale w końcu znajdą sposób jak się do ciebie dobrać, gdy zostaniesz jedynym człowiekiem na ziemi.
Druga opcja jest taka, żeby wędrować w góry. Zaszyć się w jakiejś chatce czy coś, dłużej pożyjesz nie niepokojąc się o atak zombi, ale kiedy skończy ci się jedzenie i woda - umrzesz szybko.
Ale w końcu nie musi być tak źle. Po tym co do tej pory napisałam, zapewne pomyślisz, że najlepiej od razu dać się zjeść. Jednak apokalipsa może skończyć się po dwóch miesiącach, a po tym możesz znowu żyć, chwaląc się, że przeżyłeś apokalipse zombi.
Cały zestaw wymieniony powyżej służy do rozprawienia się z zombi, w ostateczności. Nie wykluczajmy możliwości, iż zajdzie potrzeba obrony. Kilka rad:
-Nie podróżuj w więcej niż cztery osoby
-NIE DAJ SIĘ UGRYŹĆ BO ZOSTANIESZ ZOMBI
-Zrozum też zombi: to tylko zarażone zwłoki. Bez uczuć, rozumu i bezwzględni
-potraktuj bardzo poważnie ten post. Może ci się przydać.
Ja jestem przygotowana, a ty?

Ucieczka przed wojną.

Co ja bym zrobiła w czasie wojny?
Gdy pojawiłby się pierwszy komunikat o wojnie uciekłabym z kraju. Teraz wojna jest tu, a nie na Słowacji czy innych krajach. Jestem pewna, że nie wszyscy wezmą udział w wojnie, więc tam się udam. Skoro podczas II wojny światowej poinformowali o stanie zagrożenia, to i teraz tak będzie, choć nie wątpię, że szybciej. Wyobrażam to sobie tak:
Biegnę po walizkę i wrzucam do niej wszystkie ubrania z szafy jakie tylko wpadną mi w ręce. Ubieram kurtkę i zasuwam walizę. Z plecaka, który noszę do szkoły wyrzucam wszystkie książki i pakuję co popadnie. Zabieram z domu wszystkie oszczędności. Pakuję kilka ulubionych książek i wszystko wrzucam do samochodu. Z domu zabieram wszystko  co jest do picia w butelkach. Biorę wszystkie batoniki, cukierki. Wszystko co nie może się zbyt szybko zepsuć. To samo robi moja mama i siostra. Całość nie potrwa więcej niż dziesięć minut. Nie tracę głowy i mimo pośpiechu nie zapominam o rzeczach, które mogą się przydać. Komórka i ładowarka, choć nie sądzę, aby można było ją ładować. Ręcznik papierowy. Słownik do angielskiego. Tym językiem dogadzasz się wszędzie, a żeby sklecić zdanie musisz znać choć słowa. Umiem trochę ten język, ale w razie czego - nie ręczę. Wsiadamy na prędce do samochodu. Ubrałam wygodne buty do biegania. Przezorny zawsze ubezpieczony. Jedziemy na stację paliw i tankujemy do pełna. Pakowanie się powinno zająć maksymalnie piętnaście minut, więc jest szansa, że owa stacja będzie jeszcze obsługiwana, a w przeciwnym razie, moja mama zatankuje nie płacąc. Następnie jedziemy na południe, aby dostać się w jakieś pokojowe miejsce w  kraju, który z pewnością nie będzie brał udziału w wojnie. Tam wszystko przeczekamy.
Może się skończyć na paru wystrzałach, a może i nie. W każdym razie wrócimy sprawdzić czy nasz dom stoi. Jeżeli tak - wprowadzamy się. Jeżeli nie - trudno. Zaczynamy od nowa, ale żyjemy.
Inna opcja:
Przygotowania takie jak powyżej, ale w razie gdyby auto się zepsuło? Co wtedy? Odpowiedź: nic. Zabieramy to co niezbędne, aby nie zdźwigać zbędnego ciężaru. Woda i jedzenie jest najważniejsze. Coś ciepłego do ubrania. Jeśli jesteście mądrzy pomyśleliście o nożu. Nie zda się w starciu z bronią, ale w razie ataku wręcz - będzie jak znalazł. Zawsze coś. Zapałki. Warunki mogą być różne, a ognisko zawsze się przyda. Ale nie zapalajcie go, kiedy może być zagrożenie, że zobaczy was wróg. Broń Boże! Podróżujcie w nie więcej niż pięć osób. Choć to już może być uznawane za tłum. Chodzi o to, aby trzymać się z rodziną.
Idziecie pieszo do ,,oazy pokoju,,. Zajmie to więcej czasu, ale są większe szanse, że przeżyjecie.
Następny post będzie o ataku... ZOMBI!

Co zabierzesz na bezludną wyspę?

Odwieczny problem, gdy ktoś zapyta cię co weźmiesz na bezludną wyspę. Z własnego doświadczenia wiem, iż ludzie na to pytanie nie mają gotowej odpowiedzi, a ta za każdym razem jest inna. Wszyscy traktują to jako żart i rzucają słowa na wiatr mówiąc : Telefon, komputer i tablet. Komórka - nie wątpię, że się przyda, ale pomyślmy logicznie. Pytanie nie polega na tym, że trafisz na wyspę ,,przypadkiem,, , ponieważ nie sądzę, aby w takiej sytuacji była możliwość przygotowania się do tego. Mówię to o wyzwaniu. O coś z serii ,,sprawdź siebie,,. Możliwość zabrania 4 rzeczy.  Nie chodzi o to, aby ktoś cię uratował, więc telefon jest całkowicie zbędny.
Pierwszą rzeczą, która według mnie się przyda jest najważniejsze źródło życia - woda. Szczerze to lepiej zabrać filtr do wody, bo wyspa musi być otoczona nią otoczona. Pitna skończy się szybko ,a filtr starczy na dłużej i jest mniejszy oraz mniej waży. Może to szalony pomysł, ale tak uważam.
Drugą rzeczą jest jedzenie. Suszone owoce będą się nadawały idealnie. Nie warto brać nic co może się zepsuć pod wpływem gorąca.
Trzecią rzeczą jest czapka. Można myśleć, że to nieistotne i lepiej zabrać coś do zabawy, ale to ważniejsze niż można uważać. Kiedy dostaniesz udaru wszystko pójdzie na marnę. Takie wyspy leżą zazwyczaj w ciepłym klimacie, więc słońce będzie świeciło non stop. To się na pewno przyda.
Czwartą rzeczą jest nóż. W razie czego do obrony, ale jeśli trzeba coś przeciąć lub upolować ( tak wiem, dziwnie to brzmi) będzie niezbędne. W pewnym momencie jedzenia zabraknie, a jakoś trzeba sobie radzić.
Piątą rzeczą jest po prostu plecak. Wszystkie rzeczy trzeba gdzieś schować, a nie wątpię, że w takim miejscu trzeba będzie wspinać się i robić wiele innych rzeczy ,przy których noszenie w ręku wszystkich rzeczy byłoby nie wygodne.
To moje zdanie co do ,,pakunku,, , który moim zdaniem jest nie zbędny do przeżycia nie tylko na bezludnej wyspie, ale i wszędzie indziej, dlatego w razie czego jestem przygotowana. Jak tam u was z planem? Następny post będzie o moim planie na ucieczkę w razie wojny. Ostatnio wywiązał się konflikt w krajach graniczącymi z naszym, więc myślę, że to dobry temat.

Czy to żart? Tak.

 1 kwiecień dla wielu kojarzy się tylko i wyłącznie z Prima Aprilis, słynnym świętem, które uwielbiamy obchodzić. Dla mnie było tak zawsze i zapewne zawsze będzie, ale nie w tym roku. Tego dnia czeka mnie test kompetencji. Na pewno wiecie już o tym, a przynajmniej większość z was. Nie przejmowałam się nim, ale kiedy nauczycielka powiedziała, że wyniki czarno na białym mamy zanieść do gimnazjum - zaczęłam myśleć o tym poważniej. Niby to logiczne, że to zobaczą, ale stać z sekretarką twarzą w twarz i mieć słabe wyniki - tak, nie brzmi wesoło. Nie powiedziałam nigdy i nie mam zamiaru powiedzieć, że będę się uczyć, ponieważ cały ten test w dalszym ciągu uważam za śmieszny.
Myślę, że ta data się im akurat udała. Test jest jednym, wielkim żartem.Kiedyś, gdy nie było gimnazjum, nie było także takiego testu. Jedyny taki to była matura, a o studiach już nie wspomnę, bo wiadomo.
Dziwnym trafem za każdym razem przy próbnych testach kompetencji mam 32 punkty co chyba nie jest złym wynikiem. Jestem w stu procentach humanistką, a co za tym idzie mam zawsze maksymalną liczbę punktów z polskiego, tylko z matematyki jest gorzej. Jeśli będzie jej dużo - leże i kwicze.
Mimo wszystko nie rusza mnie to. Prawda,denerwuję się trochę, ale bez przesady. Rada dla tych, którzy także piszą test w tym roku: To jeden wielki żart, więc nie można się nim przejmować, choć nie wolno także lekceważyć.